wtorek, 15 listopada 2011

Słonecznie, wbrew temu, co za oknem...

Ostatnio sporo działam na gruncie kulinarnym. Wcześniej też gotowałam, a i owszem, ale to co się dzieje od około 10 dni to jakieś szaleństwo, gotuję potrawy których do tej pory nigdy nie robiłam. Króluje oczywiście kuchnia włoska... ale nikogo to już pewnie nie dziwi. Poniżej fotki toskańskich cantuccini, prawdziwych twardzieli, oraz włoskiego cieniasa czyli pizza w polskim wydaniu z pysznym „gorgim”, czyli gorgonzolą :)




W międzyczasie powstaja i inne cudaki. Oto kawałek poduchy – siedziska na fotele wiklinowe z balkonu, sfotografowany tylko fragment ze względów technicznych. Niżej naszyjnik, który egoistycznie wykonałam wyłącznie dla siebie bo uznałam że dość już chodzenia jak ten szewc bez butów!



A na koniec trochę pozytywnej energii i słońca w płatkach nagietka...

5 komentarzy:

  1. aaaa te twardziele na pewno są pyszne do herbatki!!!
    No i wreszcie poszewki się tworzą - super!!!!
    A naszyjnik jest boski :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak Madziulu, u mnie prawie wszystko musi nabrać w szufladach mocy urzędowej... Jeszcze te na krzesła zostały, to może za rok je uszyję hi hi...

    OdpowiedzUsuń
  3. Kasiu, te twardziochy to na słodko czy słono? Co one mają w środku? Ty zawsze takie pyszności do jedzenia robisz!

    I czas najwyższy było sobie coś zrobić! Śliczny ten naszyjnik z błyszczącymi labradorytami!

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję Jolu :) Twardziele są na słodko, z prażonymi migdałami. A przepis to moja własna kombinacja, jadalna jednak he he...
    Naszyjnik cudnie się mieni, a Ty już coś zrobiłaś ze swoimi labradorytami czy czekasz aż stracą cały blask ???

    OdpowiedzUsuń
  5. E, nie stracą blasku. Na razie czekają na moje natchnienie... ;)

    PS. Kasiu, wyłączysz u siebie obrazkową weryfikację? Bo strasznie długo się pisze u Ciebie komentarz...

    OdpowiedzUsuń