wtorek, 23 sierpnia 2011

Odurzona Toskanią...

Jak w tytule, ni mniej ni więcej, pierwszy wyjazd do tego magicznego regionu, i w ogóle do Włoch, nieźle mną wstrząsnął. Już na dworcu w Rzymie zakochałam się w języku włoskim, z którym nigdy wcześniej nie miałam do czynienia. Francuski to i owszem, mój chleb powszedni obecnie, angielski znany od podstawówki, rosyjski jako obowiązkowy język obcy w czasach PRL-u, po drodze łacina (i matura, sic!), odrobina niemieckiego, hiszpański jako lektorat na studiach itp. itd. Włoski jakoś nigdy mi się nie nawinął pod rękę, ale jak już się nawinął, to na zabój :) Czekając na pociąg robiłam notatki podsłuchując ludzi mówiących tym językiem. Zapisywałam wszystko, pojedyncze słowa, wyrażenia (niektóre podobne do francuskiego, co było dużym ułatwieniem), a nawet zdania (to z pomocą przychylnych tubylców, współpasażerów itp.) i chłonęłam...

Zakochałam się w języku włoskim, we Włoszech, w gorącym słońcu, w Toskanii, w jej urokliwych miasteczkach, w przepięknym krajobrazie i … i na tym poprzestanę wyliczać :)
Termini - dworzec kolejowy i początek spotkań z wszeobecnymi łukami.


Dziś początek relacji z podróży, a skoro ostatnio było o szyciu to dzisiejszy post będzie o bajecznym sklepiku o przewrotnej nazwie „La pecora nera”, czyli o „Czarnej owcy”. Uwielbiam tego typu składziki, mogłabym tam spędzać całe dnie, wszystko obejrzeć z bliska, pomacać, powąchać czasem :) i się obłowić (na miarę zawartości portfela oczywiście). Tym razem nie było inaczej. Moje kuzynki zwątpiły i po 3 minutach wyszły, zostałam więc sama w tym królestwie :)
Urocze torebki z firmowym znakiem rozpoznawczym.

Kolory i wzory materiałów to po prostu bajka. Nic tylko realizować marzenia robótkowe z tkanin dostępnych na wyciągnięcie ręki. Wybrałam ruloniki, które najbardziej mnie urzekły, choć wybór był naprawdę zbyt duży i zbyt trudny. Dodatkowym atutem sklepu była niezwykle sympatyczna sprzedawczyni, widoczna tyłem na jednym ze zdjęć. Nie wiem jak to się stało ale w trakcie naszej rozmowy w 3 językach (angielskim, włoskim i polskim) udało mi się przekonać sympatyczną Panią do sprzedaży kawałka materiału (ten zielony będący tłem), który absolutnie nie był na sprzedaż :) To się nazywa międzynarodowa siła perswazji :) A może po prostu zobaczyła ten błysk w oczach, dziką chęć posiadania wszystkiego lub chociaż połowy asortymentu jej sklepu i stwierdziła, że ma do czynienia z zapaleńcem, a wiadomo z szaleńcami lepiej się obchodzić łagodnie i po dobroci :D

Nie wyleczę się chyba nigdy z motywów liściasto-kwiatowych :)

Moja wizyta w magicznym sklepiku zakończyła się zrobieniem zdjęć jego wnętrza, przekazaniem namiarów na bloga (oczywiście podałam swój adres z błędem, tak jak to zwykle bywa przy podawaniu własnego numeru telefonu) i serdecznymi podziękowaniami.




Grazie Signora :)


Tak się zastanawiam czy Wam też udało się odkryć takie sklepiki, sklepy rękodzielnicze w innych regionach Włoch, może w innych krajach ? Fajnie byłoby stworzyć listę adresów sklepów wartych odwiedzin, stworzyć taki przewodnik dla wyjeżdżających maniaczek za granicę. Bardzo przydatna rzecz. To co, zaczynamy?


Włochy – Toskania

''La Pecora Nera''
Via Centro Commerciale Etrusco, 28
53043 Loc. Querce al Pino - Chiusi

6 komentarzy:

  1. Oj oj sklepik boski ... Ja też uwielbiam te zagraniczne sklepiki - choć zawsze trochę mnie onieśmielają sprzedawcy którzy koniecznie chcą pomóc a ja niekoniecznie w danym momencie tej pomocy chcę bo jak piszesz najpierw pomacać, ostudzić zapał do kupienia wszystkiego, na spokojnie zastanowić się czy wziąć setny kawałek ukochanego czerwonego, czy może dla odmiany żółty bo żółtych w szafie jak na lekarstwo.
    Będąc w Anglii nie wpadłam na pomysł zrobienia zdjęć sklepów - więc następnym razem obiecuję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam adres sklepiku internetowego: www.ricamiverona.it

    W rzeczywistości to jeden jest w centrum Verony, a a drugi przy balkonie Julii.

    OdpowiedzUsuń
  3. O jak miło, juz mamy 2 sklepy i to oba we Włoszech :) Dzięki Kasiu "Kitty" :)
    Madziu, a Ty, oblatana w niemieckich i angielskich sklepikach, może też uchylisz rąbka tajemnicy ?

    OdpowiedzUsuń
  4. Niestety Toskania ma jedna wade. Grasuje po niej lupo mannaro...:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale świetny sklepik namierzyłaś i dlaczego tak daleko? Po prostu tęcza kolorów! Z koralikami też takie były?? :) A z włóczkami??

    OdpowiedzUsuń
  6. Iwi, to fakt, uaktywnia się zwłaszcza w pełni księżyca :) Ale w sumie u nas też ich nie brakuje :)

    Naila, z koralikami nie znalazłam, z włóczkami tym bardziej, ale to nie znaczy że nie istnieją. O, i mam kolejny pretekst żeby tam wrócić i ich poszukać.

    OdpowiedzUsuń